Prokrastynacja i unikanie znienawidzonych czynności. 3 triki na skuteczność.

Część z Was wie, że piszę aktualnie pracę magisterską, kończącą moje studia z psychologii. Część z Was pewnie też wie, bo często o tym rozmawiamy, że pisanie jest dla mnie bardziej zmaganiem się z przeciwnościami losu, niż pisaniem.

Na jakim jestem etapie? Przede wszystkim na takim, że perfekcyjnie już wiem, jak NIE pisać pracy magisterskiej.

Przyglądam się temu wszystkiemu z wielką uwagą. I ponieważ każdy z nas ma takie zajęcia, zadania, które określam mianem „czynności niechętne”, chcę się dziś w wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat prokrastynacji i kilku trików, by z nią wygrywać.

Najpierw kilka słów o tym, jakie mam sposoby, którymi to pisanie sabotuję.

Czynności niechętne i sabotowanie

Przede wszystkim zauważyłam, że pomimo ustaleń ze sobą, planowania, że będę pisać, dokładnie wypełniam kalendarz innymi, ambitnymi i ważnymi zadaniami zawodowymi. W czasie zaplanowanym na pisanie odbieram telefony, umawiam spotkania z klientami, załatwiam zaległe sprawy. Czasem też robię rzeczy mniej ambitne, ale będące cudownymi czynnościami zastępczymi, jak sprzątanie, gotowanie, jedzenie, karmienie, pranie. Można nawet się rozchorować, żeby mieć wyjaśnienie i uniknąć cierpienia związanego z pisaniem.

Zauważyłam też, ile czasu spędzam na ciągłym narzekaniu, jakie to trudne. Uświadomiłam sobie, że marudzenie, biadolenie też robi robotę. Lepiej przecież narzekać niż pisać. A czas leci… 😉

To wszystko, co opisałam powyżej, to w zasadzie dość naturalne zachowania, gdy za wszelką cenę chcemy uniknąć cierpienia wynikającego z wysiłku, który postrzegamy jako dużo większy niż nasze możliwości. Wolimy cierpieć z tego powodu, że odkładamy, niż z tego powodu, że robimy. To klasyczny przypadek nierównej walki z „czynnością niechętną” – to określenie stworzyłam dosłownie przy okazji tego mojego niepisania.

Krok pierwszy: zauważ swoje działania!

Żeby móc coś robić z prokrastynowaniem, najpierw należy uświadomić sobie, że mierzymy się z „czynnością niechętną”. Zauważyć, że sabotujemy.

U mnie, gdy już się „nasprzątałam” i „nanarzekałam”, doszłam do tego, że przede wszystkim czynność o nazwie „napisać pracę magisterską”, totalnie mnie przerasta. Uświadomiłam sobie, że to zadanie jest po prostu za duże, za ogromne, zbyt przytłaczające i jak wiele umiem zrobić, by unikać.

Jak wobec tego zaczęłam obchodzić ten opór?

Wdrożyłam i przetestowałam kilka trików, którymi chcę się podzielić.

Krok drugi: dziel i planuj

Przede wszystkim rozłożyłam „pisanie pracy magisterskiej” na bardzo małe porcje i na niewielkie kolejne etapy.

Po drugie, w kalendarzu zaczęłam sobie rezerwować czas na zajmowanie się pisaniem.

Co wpisuję do mojego kalendarza na kolejne dni? Przykładowo:

  • napisać jedną stronę dzisiejszego wieczora.
  • znaleźć jeden artykuł do wybranego podrozdziału
  • poprzeglądać przez godzinę materiały naukowe pod kątem hasła „teoria stresu”.

Czyli: małe zadanie, mała porcja czasu, zadanie zapisane i zarezerwowany w kalendarzu, na piśmie czas.

To wszystko ważne, bo zapisany plan staje się bardziej zmaterializowany i realny. Działa na większą skuteczność, niż tylko taki, który został „pomyślany” w głowie.

Gdy planuję małą porcję czasu (pół godziny, godzinę) i zadanie jest mniejsze, wszystko zaczyna być bardziej „znośne” i realne do wykonania. W małej porcji wspomniana „niechęć” jest mniejsza, maleje opór przed wykonaniem tego, co zaplanowane. Zaczynamy być w stanie „dogadać się” ze sobą, że „no dobrze, tyle mogę zrobić”.

Działa tu także jeszcze jeden mechanizm — gdy robimy małymi porcjami, po trochu, to jednak robimy. Posuwamy się do przodu i zaczynamy doświadczać poczucia małego sukcesu, a więc poczucia skuteczności i postępu. To działa korzystnie na biochemię nagrody, bo nasz organizm produkuje dopaminę, więc uruchamiamy cykl wysiłek-nagroda i rośnie nasza skuteczność.

Krok trzeci: konsekwencja

Ostatnia bardzo ważna rzecz — gdy już zrobisz takie mniejsze zadanie, to co dalej?

Dalej — kolejna mała porcja, a potem kolejna i kolejna. Jest pokusa, by po 3 konsekwentnych razach porzucić swoją konsekwencję. Trzeba ten moment świadomie przejść, zadziałać czwarty, piąty raz…

I tak aż do końca 🙂

Trzymaj kciuki za mnie, ja trzymam za ciebie.

Działamy 🙂

Urszula Grabowska-Maleszko
Urszula Grabowska-Maleszko

PCC Coach (Erickson Certified Professional Coach) , trener szkoleń menedżerskich i rozwoju osobistego, konsultant biznesowy. Ponad 8 600 godzin coachingu, w tym ok. 80% z kadrą zarządzającą niższego i wyższego szczebla. 4 100 godzin przeprowadzonych szkoleń z kompetencji miękkich.